zamiast wstępu

Nasza podróż trwa od 31 lipca do 28 sierpnia 2011.
Zakładany plan podróży przewiduje następujące punkty:
Mumbai - Aurangabad - Elura + Ajanta - Hajadarabad - Hampi - Hospet -Badami - Mysore - Kochi - Munnar - Allepey (Alappuzha) - Nagarhole - Jog Falls - Goa - Pandźim - Mumbai.

Uczestnikami wycieczki oprócz mnie są: Magda (osobista narzeczona - socjopsycholog w służbie stałej), dr Tomek (w Indiach po raz któryś...), AniaD (prawniczka nosząca przy sobie nóż szturmowy), MagdaM (też prawniczka, ale zamiast noża ma Kindla), AniaO (socjolożka, w wolnej chwili producentka filmów) i KubaO (wg którego ekonomia ma ludzką twarz...)..


poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Dzień 1 - fala zapachów

Leżymy sobie patrząc przez oczka moskitiery na sufit, na którym niesamowicie hałasując kręci się wiatrak. Taki jak u rzeźnika jeszcze parę lat temu. Łopaty wiatraka kręcą się z taką prędkością, że można mieć wrażenie że to siła wznosząca tego ustrojstwa zabezpiecza sufit przed zawaleniem się... Niestety prędkość wirowania nie przekłada się wcale na ruchy powietrza na poziomie łóżka - tutaj delikatna siateczka moskitiery ledwo drga. Ale z zaśnięciem nie będzie problemu (Magda nawet już śpi), bo dzień zaczął się dla nas dawno temu. Wylądowaliśmy ok godziny 4.10 rano. Wychodząc z rękawa do budynku lotniska zderzyliśmy się ze ścianą ciężkiego, lepkiego i gorącego powietrza, które nie zawierało lekkiej nutki, tylko zdecydowanie nieprzyjemny odór stęchlizny, wilgoci i grzyba. Nie było mowy o szybkim przemknięciu przez sfrefę smrodu, ponieważ dostaliśmy do wypełnienia sporo kwitków potrzebnych do otrzymania pozwolenia na wjazd. Inhalując duże dawki pleśniowych zarodników staliśmy w coraz to nowej kolejce do jakiegoś urzędnika.
Zastanawiające jest to, że tutaj są tłumy pracowników różnorakiego szczebla. W świecie zachodnim maksymalną ilość zadań powierza się jednemu człowiekowi albo maszynie, bo wiadomo, że najdroższy w utrzymaniu jest człowiek. Tutaj wręcz przeciwnie - o tym, że musimy się ustawić w kolejce informuje nas jeden człowiek, po odstaniu parunastu minut kolejny człowiek wskazuje nam do którego biurka podejść, tam następny człowiek wertuje nasz paszport i wstawia pieczątkę. Po czym udajemy się do kolejnego pana, który sprawdza, czy mamy przez poprzedniego pana wbitą pieczątkę i dopiero nas wpuszcza do odbioru bagażu... W warszawie całość jest obsługiwana przez jednego celnika i kilka kartek A4 ze strzałkami. Być może tutaj celowo nie wprowadza się optymalizacji i automatyzacji procesów, żeby większa liczba ludzi mogła zarobić na chleb...
Po wyjściu z lotniska znaleźliśmy taksówki, które (nie bez przygód) zawiozły nas w pobliże schroniska Armii Zbawienia, w którym się zatrzymaliśmy. Tutaj się nie negocjuje cen, więc musieliśmy wydać na pokoje majątek - za dwójkę 725 rupii, czyli ok 45złotych. Jak twierdzi autor mojego podręcznika, tak wysokich cen nie znajdziemy już nigdzie w Indiach, bo Mumbai jest najdroższym i najbardziej przypominającym 'zachód' miastem półwyspu. Po śniadaniu zjedzonym w angielskim pubie odświeżyliśmy się, ucięliśmy sobie drzemkę i wyruszyliśmy na spacer po mieście. Wymieniliśmy dolary otrzymując w zamian za 6 zielonych banknotów ok 150 banknotów z Mahatmą Gandhim. Uzbrojeni w zapas środka płatniczego zamierzaliśmy nabyć indyjskie zestawy pre-paidowe. W Polsce wygląda to tak: 'poproszę starter taktaka. - 15zł. -dziękuję.' W punkcie GSM spędziliśmy ponad godzinkę, gdyż taktaka nie kupuje się tak po prostu, tylko trzeba przedstawić paszport, zdjęcie, wszystkie usługi trzeba uruchomić, a zadanie jest na tyle absorbujące, że obsługiwało nas 6 mężczyzn. Koniec końców prepaidy działają i dzięki temu mogę np publikować na blogu i znacie naszą aktualną pozycję.
Spacer po Bombaju rozpoczęliśmy od wizyty w drogiej kawiarence podobnej do naszych coffeeheaven. Wypiliśmy tam herbatkę miodowo-imbirową, która była wyjątkowo pikantna - coś jak herbaty robione przez żeglarzy w ramach profilaktyki choroby morskiej. Jako przekąskę mieliśmy samosy, czyli pierożki warzywne, dla odmiany bardzo pikantne...
Napotkany przed kawiarnią młody Hindus mówił, że mamy dobrą drużynę futbolową (pewnie źle usłyszał skąd jesteśmy) i radził, żeby kupić sobie indyjskie ubrania, bo dzięki temu wszyscy będą nas traktować z szacunkiem - czytaj: nie będą się starali co chwilę nas naciągać.
Idąc ulicą w tym mieście jest się cały czas atakowanym przez różne bodźce. Po pierwsze wszystkimi chodnikami i przejściami leją się potoki ludzi. Ktoś bez przerwy próbuje zainteresować nas swoim kramem z najróżniejszymi dobrami. Ciężko nam się przestawić na brytyjski sposób poruszania się. - lewą stroną, co skutkuje częstymi kolizjami z pieszymi z drugiego kierunku potoku/chodnika.
Hałas, który panuje na ulicy jest trudny do opisania. Niezliczona ilość samochodów oraz fakt, że każdy kierowca parę razy na minutę trąbi klaksonem w celu ostrzeżenia/zasygnalizowania/wyprzedzenia/zaparkowania itd itp, powoduje, że tutejsza kakofonia dźwięków przyćmiewa najbardziej ruchliwe skrzyżowania w kraju.
Ale to wszystko jest dość charakterystycznym obrazkiem i oglądając filmy czy programy tv to wszystko poznajemy.

Nie jesteśmy za to w stanie nawet sobie wyobrazić zapachu tego miasta... Z każdym krokiem nasze nozdrza zapewniają zupełnie nowe doznania. Jak pachnie lotnisko już wiecie - mniej więcej jak ręcznik z basenu znaleziony w reklamówce po tygodniu od wizyty na basenie.
Idąc ulicą najpierw coś się czuje, a później dopiero widzi. Zapach śmietnika każdy zna, ale gdyby do tego dodać jeszcze fetor kontenera z odpadami mięsnymi to będzie namiastka tego, co tu czasem skutecznie każe omijać szerokim łukiem jakąś kupkę śmieci, czy przestrzeń między kamienicami. Chwilę później czujemy zapach kadzidła kościelnego. Po paru krokach widzimy straganik, na którym można się napić soku z limonki i trzciny cukrowej, a sprzedawca dymem usiłuje bezskutecznie spłoszyć muchy. Nowym zjawiskiem dla nas są też chorzy na trąd siedzący przy krawężniku i starający się wyżebrać jakieś grosze. Podświadomie przyspieszamy kroku, a chwilę później nasze ręce pachną ostrym zapachem alkoholowego odkażacza. Inaczej pachnie zaułek, w którym kilkunastoletni chłopcy na małych grilach opiekają kolby kukurydzy i potarte cytryną i solą za 20 rupii sprzedają, a inaczej pachnie dym z przenośnego straganiku z prażonymi orzeszkami podawanymi w rożku z gazety. Kuba dzisiaj mówił z czym mu się dane opary kojarzą - np z gotowaną zupą z flaczków.. Pewnie w kraju jak poczujemy flaczki, to będziemy mówić, że pachnie jak bazar w Bombaju...
Tonąc w kolejnych zapachach trafiliśmy na wielki plac przy Bramie (do) Indii zbudowanej przez Brytyjczyków, którzy przez tę samą bramę grzecznie Indie opuszczali.
Przy bramie spędziliśmy ok kwadransa i przez cały czas byliśmy oblegani przez Hindusów robiących sobie z nami zdjęcia, albo filmującymi nas ukradkiem. O ile jeszcze jestem sobie w stanie wytłumaczyć pstrykanie zdjęć dziewczynom o jasnych oczach, włosach i jasnej karnacji, o tyle sporym zaskoczeniem była grupa eleganckich Hindusów uprzejmie proszących o możliwość zrobienia sobie zdjęcia z Kubą.
Tuż przy bramie jest hotel Taj Mahal, który był niedawno celem zamachów terrorystycznych
http://www.tvn24.pl/12691,9895,0,1,krwawy-zamach-w-bombaju,raport.html

Na zakończenie spaceru wybraliśmy się do najbardziej znanej i najdroższej knajpki w okolicy na kolację. Miejsce ma chyba dobrą renomę, bo w środku wiele stolików było zajętych przez tzw westmanów - podobnych do nas.
Ostatnim zapachem dzisiaj jest znienawidzony przez wszystkie komary środek Mugga, którym obficie zrosiliśmy skórę. A gdyby któryś komar pozbawiony był węchu, to rozłożyliśmy moskitierę.
Plan na jutro - Elephanta...
Sz


Wysłane z iPhone'a

5 komentarzy:

  1. Chcę tam być z Wami :) Świetny wpis :) Może powinnyśmy "zamałpować" i opisać Izrael?

    Zosia

    OdpowiedzUsuń
  2. No, fakt, że tam do każdej czynności tam jest oddelegowany osobny człowiek stanowi walkę z bezrobociem. Zwróćcie też uwagą na lotnisku, albo nawet na ulicach, szczególnie rano, na osoby, które "sprzątają", czyli zmiatają z ulicy śmieci na pobocze miotłą. Każda taka osoba ma zazwyczaj mały fragment przestrzeni, który zamiata np. kilka metrów,a dalej taki sam fragment ma inna osoba. Albo osoby na lotnisku, które w kółko i od niechcenia polerują lub odkurzają ten sam czysty kawałęk podłogi. :D

    Bartek

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak to właśnie wygląda...
    A dla Zosi i Moniki - widzieliśmy wczoraj szczura :) Jednego, ale za to spasiony prawie jak kot ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. czy mombai bombaj ciekawy poza zapachami i tradem? :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Może młodzi hindusi też oglądają ekonomię z ludzką twarzą i chcieli mieć zdjęcie z taką sławą jak Kuba :)

    OdpowiedzUsuń