Ale miałem pisać o Munnar... Chociaż tak naprawdę żadne opisy nie oddadzą tego, co widzieliśmy.
Dzień rozpoczęliśmy dość wcześnie, bo już o 6.30 czekał na nas 8-osobowy Chevrolet z młodym, przystojnym, brodatym kierowcą o imieniu Ajeesh.
Auto raczej ciasnawe i niewygodne, co i tak nie przeszkadzało w drzemaniu w każdej wolnej chwili. Pierwszy przystanek tego dnia to była kąpiel słoni. Tak tak - kąpaliśmy słoniki.
Ajeesh zaprowadził nas nad rzekę, gdzie była już grupka turystów, a przede wszystkim słonie ze swoimi opiekunami. Słonie były cztery, najmłodszy knypek miał 6 lat, starszy brat 8, trzeci z rodzeństwa chyba 12, a wielka mamusia miała 42. Opiekun danego słonia wydawał mu komendę, na którą zwierzak kładł się na prawym albo lewym boku, żeby można go było w całości wyszorować. Nie było szczotek, ani kosmetyków, a jedynym potrzebnym narzędziem były kawałki łupin orzecha kokosowego, którymi się energicznie pocierało myty fragment. Mamy nie myliśmy, bo nie toleruje nikogo poza swoim opiekunem.
Dopiero z bliska widać, że niezbyt gęsto, ale jednak całe słoniowe ciałko porośnięte jest sztywnymi, czarnymi włoskami. W każdym razie całkiem fajnym doświadczeniem jest obcować blisko z takimi wielkimi zwierzętami. Porobiliśmy zdjęcia, umyliśmy, co mieliśmy do umycia. Niektórzy jeszcze zaliczyli mały poślizg na brzegu rzeki owocujący zamoczeniem tyłka lub nogi. Przy tej okazji poczyniłem ciekawą obserwację fizjologiczną - mianowicie w populacji naszej wycieczki istnieje sprzężenie między pupą a prawą ręką - im bliżej pupa wody, tym bardziej wyprostowane ramię i ręka z aparatem. Takiego odruchu np nie miała koleżanka z USA, która ratując przed zamoczeniem pupy podparła się dość porządnym canonem.
Ale w prawdziwe osłupienie w czasie kąpieli słoni wprawiła mnie piegowata Brytyjka, która upuściła do wody pokrowiec z aparatem i zamiast zrobić pół kroku do przodu i go podnieść, to narobiła tylko niezbyt głośnego krzyku. Zanim ktokolwiek skojarzył o co jej chodzi, to aparat już dawno zniknął porwany przez nurt. Czy to był przykład tzw angielskiej flegmatyczności?
Zapakowaliśmy się do Chevroleta i pojechaliśmy dalej. Po drodze w aucie MagdaM (już przebrana) z AniąD zrobiły śniadanie. Poczęstowaliśmy też naszego brodatego kierowcę, ale odmówił tłumacząc, że jest ramadan i do zachodu słońca nie je, niczego nie pije i nie pali papierosów. A później rzeczywiście, 30 sekund po zachodzie słońca zjechał na bok, pochłonął puszkę redbulla i sporo wody i dopiero mógł jechać dalej.
W każdym razie po górskich serpentynach jechał bardzo ostrożnie mimo burczenia w brzuchu. Zanim dojechaliśmy do Munnar zrobiliśmy przystanek na plantacji przypraw. Przewodnik, który nas oprowadzał opowiadał o kolejnych ziołach, a zwieńczeniem wizyty w Green Spices Garden był sklepik, w którym zostawiliśmy kupę forsy i wyszliśny objuczeni siatami zawierającymi kolorowe proszki.
No i w końcu Munnar - proponuję wpisać sobie w wyszukiwarkę grafiki 'munnar' i obejrzeć co wyskoczy.
Nam dech zapierało na każdym kroku. Co zakręt prosiliśmy kierowcę, żeby zjechał na bok i robiliśmy n-tą sesję zielonych zboczy. Plantacje herbaty są wyjątkowo malownicze i przez to cała kraina wygląda wręcz bajkowo. Po powrocie opublikujemy nasze dwa miliony fotek krzaków herbaty :)
Zdjęcia zrobione iphonem są marne, ale i tak je za chwilę wrzucę.
Odwiedziliśmy też muzeum i fabrykę, gdzie nam pokazano cały proces produkcji od krzaka aż do filiżanki kardamonowej herbatki. Właściwie do dwóch filiżanek, bo tak nam smakowała, że nie dało się poprzestać na jednej. Z przyfabrycznego sklepiku wyszliśmy obładowani kolejnymi siatami.
W okolicach Munnar zobaczyliśmy jeszcze dwie zapory, punkty widokowe i wodospady, zjedliśmy kolację i wyruszyliśmy w kierunku parku narodowego Peryiar. Odległość jaką mieliśmy pokonać to 120km. Wyruszyliśmy po 21.00, a musicie wiedzieć, że w Indiach autem w ciągu godziny pokonuje się maksymalnie ok 30-40 km, zwłaszcza w górzystym terenie. Ajeesh spisał się na medal i ok 1 w nocy byliśmy w przyjemnym pensjonacie w towarzystwie gekonków.
Kolejnego dnia Peryiar - czyli rezerwat tygrysów.
Sz
Wysłane z iPhone'a
zgubilam sie gdzie wy teraz jestescie...munnar to na poludniu w kerala, a mapka na blogu pokazuje ze na goa :)
OdpowiedzUsuńmycie słoni ? bardzo ciekawe ! nie mogę się doczekać opowieści z Peryiar (:
OdpowiedzUsuńPS. nie zamoczcie aparatu, bo z pamiątek nici ;)
Dżej Dżi
prawie jak na cameron highlands:) też mam wuchtę zdjęć herbaty:)
OdpowiedzUsuńfajna wyprawa, trzymam kciuki!