zamiast wstępu

Nasza podróż trwa od 31 lipca do 28 sierpnia 2011.
Zakładany plan podróży przewiduje następujące punkty:
Mumbai - Aurangabad - Elura + Ajanta - Hajadarabad - Hampi - Hospet -Badami - Mysore - Kochi - Munnar - Allepey (Alappuzha) - Nagarhole - Jog Falls - Goa - Pandźim - Mumbai.

Uczestnikami wycieczki oprócz mnie są: Magda (osobista narzeczona - socjopsycholog w służbie stałej), dr Tomek (w Indiach po raz któryś...), AniaD (prawniczka nosząca przy sobie nóż szturmowy), MagdaM (też prawniczka, ale zamiast noża ma Kindla), AniaO (socjolożka, w wolnej chwili producentka filmów) i KubaO (wg którego ekonomia ma ludzką twarz...)..


piątek, 12 sierpnia 2011

Dzień 10 - 11 - 12 - Fort Cochin...

Fort Cochin - przez ponad 400 lat był domem kolejno dla Portugalczyków, Holendrów, Brytyjczyków, a teraz dla nas. Wpływy europejskie są tu widoczne na każdym kroku - katolickie kościoły, różańce i święte obrazki przy drzwiach do domów, religijne tabliczki na ulicach. I jest jeszcze coś - zdaniem dziewczyn koczijczycy są przystojniejsi od Hindusów spotykanych do tej pory. W rysach ich twarzy dostrzega się dyskretne cechy europejskich prapradziadków. No właśnie - a ogólnie Hindusi spotykani na ulicy w większości nie robią dobrego wrażenia. Jeżeli chodzi o zachowanie, to oprócz bezczelnych, nagabujących sprzedawców i tajnych fotoamatorów wszyscy są raczej pogodni, przyjacielsko się uśmiechają i nie można o ich zachowaniu powiedzieć nic złego. Natomiast można powiedzieć sporo o ich wyglądzie. Swoje zdanie zachowam dla siebie, ale dziewczyny zwracają uwagę, że tutejsi faceci są bardzo szczupli, a raczej chudzi, wielu z nich nosi wąsy, rzadko ładnie przycięte. Ale najgorsze są brudne ręce, żałoba za paznokciami i brudne stopy w połączeniu z rozchodzonymi klapkami/sandałami - u wszystkich, bez względu na zawód. Przy całym ewentualnym uroku osobistym delikwenta często można odnieść wrażenie, że jest zwykłym flejtuchem. No w każdym razie nawet biorąc pod uwagę dość elastyczne polskie normy atrakcyjnej powierzchowności męskiej, tutaj amantów się raczej na ulicach zbyt wielu nie spotyka.
Natomiast wyjątkiem okazał się młody muzyk, który przez 70 minut przygrywał na bębenkach w czasie koncertu. Stanowił on zaledwie 25% składu zespołu, ale moim zdaniem pochłaniał 90% uwagi damskiej części audytorium, w tym mojej ukochanej. Z tego oto powodu, w myśl aforyzmu Marii Dąbrowskiej (http://aforyzmy24.info/aforyzm-1357.html), koncert skwituję w swojej relacji wymownym 'phi'. Phi.

Populacja Hindusów jest kolejnym dowodem na doskonałą równowagę w przyrodzie. Jacy w naszych oczach są mężczyźni już wiecie. Teraz dwa zdania należą się kobietom. (A można by z pewnością napisać dwa tomiska.)
Otóż mieszkanki tego kraju są przede wszystkim zadbane. Gdyby postawić przede mną kilka Hindusek, z których jedne mieszkają w budach z 5 kawałków blachy falistej na obrzeżach Bombaju, a inne w piętrowych willach nad morzem, to ja swoim laickim okiem nie będę w stanie odróżnić jednych od drugich. Znakomita większość pań nosi się tu w eleganckich, nierzadko wielobarwnych, pięknie upiętych sari. Zarówno starsze kobiety, jak i młode pannice tak ubrane prezentują się bardzo dostojnie i dumnie, a przy tym zwiewnie i kobieco. Istotnym elementem jest biżuteria - mnóstwo bransoletek na kostkach, pierścionki na palcach u stóp, kolczyki w nosie, plus ozdoby z henny. Wygląda to bardzo egzotycznie. Pstrykamy z Tomkiem i Kubą fotki, to na slideshow zobaczycie o co mi chodzi.
Dla mnie ciągle trochę niepojęte jest, że takie sari jest po prostu ubiorem codziennym. U nas jak dziewczyna idzie wyrzucić śmieci czy kupić pomidory na pobliski stragan, to ubiera wygodny dresik i koszulkę, tutaj panie pomykają w sari zarówno do sklepu, jak i pasać kozy czy wozić taczki z cegłami (bo widzi się wiele kobiet pracujących np przy budowie drogi) i dla mnie zawsze wyglądają odświętnie i elegancko. Bardziej proeuropejskie dziewczyny na skuter ubierają dżinsy, ale to jednak marginalny odsetek.
Skoro już jestem w temacie tekstylnym, to napomknę, że niesamowitym widokiem są zawsze dzieciaki wracające ze szkoły, dlatego że są ubrane w szkolne mundurki. Ubranka są jednakowe w ramach jednej szkoły i zaprojektowane bardzo pomysłowo, z dużą dbałością o detale typu krawaty, podkolanówki lub określone wstążki do związywania warkoczyków u dziewczynek. Myślę, że u polskich dzieciaków mundurki to też fajny pomysł.

Bobby. Tak się nazywa właściciel Back Packers Holiday, czyli nasz gospodarz. Jest to przemiły dżentelmen, który w każdy możliwy sposób stara się być pomocny. Dzień kiedy przyjechaliśmy był jego 31 urodzinami, więc zaprosiliśmy go wieczorem na taras i odśpiewaliśmy mu gromkie 'sto lat'. W prezencie dostał od nas któreś z lepszych drobiazgów przywiezionych z kraju i płynny element fiński. Bobby opowiadał które miejsca jego zdaniem warto na Kerali odwiedzić, a nawet obiecał, że nam pomoże te wycieczki zorganizować.
Dzisiaj mnie podwiózł do sklepu swoim motorem. Droga nie była długa, bo jakieś 3 km, ale tylko przez dwie krótkie chwile moje serce zwalniało, a oczy przestawały nerwowo obracać się do okoła głowy. Po powrocie sobie uświadomiłem, że dwa momenty, to te, w których Bobby wjeżdżał na puste rondo pod prąd (!) - czyli jakby zgodnie z ruchem prawostronnym, a cała pozostała droga odbywała się na lewym pasie, co jest dla mnie zupełną abstrakcją, a tutaj normą. Bobby jest z zawodu masażystą i terapeutą naturalnym pracującym zgodnie ze szkołą ajurwedyjską. Może ktoś z nas się skusi na masaż z olejkami aromatycznymi...

A dzisiaj byliśmy na wycieczce po rzekach i kanałach Kerali - coś jakby nasz spływ przełomem Dunajca. Pierwsze 3 godziny płynęliśmy małymi canoe z pni palm kokosowych przez wąskie cieki przecinające wioski i obszary leśne. Udało się nam wypatrzyć kilka węży wodnych, zimorodków, iguan i uwaga - żadnego komara. Oprowadzono nas po plantacji ziół i przypraw. 'Prosto z drzewa' kosztowaliśmy chili, curry, cynamonu, pieprzu i paru innych tutejszych specjałów. Może ktoś z Was czegoś do kuchni potrzebuje? Piszcie maila z zamówieniami, to postaramy się kupić co trzeba...
Później był tradycyjny lunch, który widać na zdjęciu, a ostatnią atrakcją był rejs większą łodzią, ale również napędzaną jedynie pracą mięśni dwóch czerstwych hinduskich flisaków po największym jeziorze Kerali. Hmm... Panowie się naprawdę namachali bambusowymi tyczkami, a my, westmeni z Polski, Niemiec, Włoch i Francji po sytym obiadku jak jeden mąż co zrobiliśmy? No właśnie...
Obudziliśmy się na ostatnie pół godzinki rejsu i jakoś głupio już było prosić, żeby zawrócili.

Ze spraw nietypowych - dzisiaj wyszliśmy z restauracji zanim dostaliśmy zamówione dania. Na swoje usprawiedliwienie mamy, że czas od zamówienia do wyjścia wynosił już godzinę, a zdecydowanie dążył do nieskończoności. No i oczywiście zostawiliśmy pieniądze za otrzymane napoje zimne.
Jak opowiedzieliśmy o tym Bobbiemu, to się mocno dziwił. Pewnie teraz siedzi pod naszymi drzwiami, żebyśmy się ukradkiem, bez płacenia nie wynieśli od niego...

A jutro wybieramy się tu:
http://www.nehrutrophy.nic.in/

Do następnego razu.
Sz

PS: dziękujemy za śledzenie bloga. Ze statystyk odwiedzin wynika, że rzeczywiście ktoś poza mną i rodzicami tu zagląda ;)

PS: jeżeli ktoś z Was ma potrzebę otrzymania czegoś z Indii, to dawajcie znać, postaramy się zadość uczynić Waszej suplice.

Wysłane z iPhone'a (tak, tak... Apple się przydaje nawet w Indiach. Nie tylko do bloga... Jeszcze np jako kalkulator :p )

1 komentarz:

  1. Podróż musi być szalenie ekscytująca i wyjątkowa pod każdym względem :)Podziwiam i troszkę zazdroszczę!Joanna

    OdpowiedzUsuń